czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 29


    Już rok szkolny... dla wielu z was pewnie jest to masakra... i ja nie będę kłamać, że to coś fajnego, bo w żadnych nawet najgorszych snach nie marzyłam, że będę miała w tym roku taki -przepraszam za wyrażenie- zapierdol  w szkole.  XD Wielkie sorki dla tych co czytają ten syf, ale no wiecie jak to bywa ... 
    No dobra kochani, maleńkie wprowadzenie do rozdziału nie będzie on typowy jak to zawszę, ale będzie on troszeczkę pokićkany :P Bowiem cofniemy się w czasie do młodości pewnej kobiety o krwistoczerwonych włosach. Rozdział nie tylko dlatego będzie inny od poprzednich, ale także dlatego, że całkowicie będzie napisany w 1 osobie. Także tego i w ogóle życzę miłego czytania ^__^ Ach no tak i jeszcze następne (prawdopodobnie 2) będą także pisane tak samo.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

       Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym znaleźć się w tym miejscu, tylko dlatego, że od zawsze z całego serca pragnęłam zaznać szczęścia, spokoju i miłości. Przecież ja tylko chciałam uciec od teraźniejszości. Chciałam kochać prawdziwą miłością i żeby ktoś odwzajemniał to uczucie tak samo szczerym. Takim, które płynie z głębi duszy i wypełnia człowieka całego. Od stóp aż po czubek głowy. 
  Podobno szczęście można osiągnąć zawsze, po prostu ciesząc się z małych rzeczy. Trzeba sobie wyrobić hierarchię tego, co nas cieszy, zasmuca i jest nam zupełnie obojętne. Ja próbowałam to zrobić i w gruncie rzeczy skończyło się na tym, że żyłam w jednej wielkiej mydlanej bańce, iluzji, z której nie mogłam, lub nie chciałam się wydostać. Po cóż stosować jakieś dziwne "zabawy" psychologiczne, na dowartościowanie się, skoro i tak ląduje się na samym dnie, gdzie pozostaje nam już tylko ledwo palący się ognik w naszej duszy, a który także z czasem ulegnie całkowitemu wypaleniu.  Zawsze chciałam dobrze, a teraz, praktycznie za nic, zostałam znów zamknięta, jak jakieś zwierze, w piwnicy, na cztery spusty.


  

    18 lat wcześniej 


       Był  to piękny wrześniowy dzień. Jak co dzień rano wstałam z łóżka i zaczęłam szykować się do szkoły. Tego dnia zaczynałam nowy rok już jako licealistka, w końcu poważny wiek siedemnastu lat. Nowe środowisko, nowi znajomi i być może to długo wypatrywane szczęście, o które non stop błagam na kolanach. 
  Chciałabym spotkać tam kogoś wyjątkowego, z kim mogłabym dzielić się wszystkimi szczegółami z mojego życia, marzeniami i uczuciami ... w sumie patrząc na to pod tym kątem, to mam kogoś takiego. Madara idealnie pasuje do tego opisu, ale jego za żadne skarby tego wielkiego świata nie nazwę swoim przyjacielem. Nie odczuwam potrzeby wypłakiwania się w jego ramię, czy spędzania z nim każdej wolnej chwili. Tak naprawdę to, jest to niewykonalne, kiedy codziennie rano przychodzi po mnie do mojego domu, byśmy poszli razem do szkoły. Tak czy inaczej on nie nadaje się, na kogoś więcej niż kumpla.  
  W poszukiwaniu szczęścia mogłabym posunąć się nawet do najbardziej nierozsądnych i szalonych rzeczy, ale nie dla kogoś takiego jak ten fioletowooki chłopak mieszkający zaledwie dwa domy dalej. Znamy się już od przedszkola i zawsze jest dla mnie miły i (kochany?), ale dla mnie... Już nie raz, nie dwa widziałam, jak szlaja się z bandą chuliganów i dręczy ludzi. Znając życie dla mnie też by taki był, gdyby nie fakt, że jest we mnie zakochany... podobno. Zapewnia mnie o tym już od ładnych paru lat i żyje w przekonaniu, że bezgranicznie odwzajemniam jego uczucia, czy coś takiego. To nie tak, że zwodzę go za nos, obiecując mu nie wiadomo co, tylko po prostu nie odpowiadam na jego zaczepki, a on nawet nie domaga się jakiegokolwiek zaangażowania z mojej strony, co jest troszkę dziwaczne, ale jak człowiek sam w sobie jest jakiś podejrzany, to nic w tym dziwnego.

  Wreszcie spakowana, zwarta i gotowa wyszłam z pokoju, by za chwilę zejść na palcach po schodach i cichutko niczym duch pognać do wyjścia z tego przytłaczającego miejsca. Dom rodzinny... Wiele mogłabym mówić na ten temat, ale najważniejsze jest to, że szczerze nienawidzę tego budynku. Tak źle, to chyba nic mi się nie kojarzy. Echhh... może gdyby nie moi rodzice, którzy od zawsze chcieli się mnie pozbyć, to nie miałabym tak spaczonej psychiki. No przecież chyba nikt nie chciałby domu, w którym wszyscy się na nim wyżywają z byle głupiego powodu. Co nie? Moje życie jest do dupy... ani rodziny, ani przyjaciół i nawet miejsca, do którego mogłabym wracać. Może tego po mnie nie widać, ale już nie raz chciałam skończyć tą ciągnącą się od lat tragedię, jednakże za bardzo chcę żyć. Żeby targnąć się na swoje życie... to dopiero trzeba mieć nasrane w głowie... teraz wiem, że to co chciałam zrobić, już parę razy było tak głupie, że aż wstyd mi o tym myśleć. Może życie z tą bandą idiotów jest ciężkie, ale w końcu teraz zaczynam nowy etap w swoim życiu i nie mam zamiaru zmarnować żadnej okazji na lepszą egzystencje, bo wiem jak łatwo można coś przeoczyć i w jednej chwili minąć szczęście, nie zwracając na nie uwagi.
  Byłam świadoma, że gdy tylko wyściubię nos na zewnątrz, to zostanę namierzona przez Madere. Wzięłam więc głęboki oddech i jednym ruchem ręki otworzyłam wrota do "lepszego" świata... wszędzie lepiej niż w domu. Wychodząc zamknęłam szczelnie oczy, by po chwili powoli je otworzyć i ujrzeć piękne bezchmurne niebo. Miałam nadzieję, że stanie się coś niezwykłego, coś magicznego. Skierowałam wzrok w dół i rozejrzałam się dookoła. Szczerze mówiąc doznałam szoku, kiedy odkryłam, że mój wieloletni kompan podróży nie przyszedł pod mój dom. Cóż... kłamałabym mówiąc, że było mi to całkowicie obojętne. Można powiedzieć, że poczułam się nawet lekko zawiedziona, ponieważ droga bez niego wydawała się taka długa... 


→ ←

  Błąkając się samotnie czułam ogromną presje, która powoli zaczynała mnie już przytłaczać. Nie miałam pojęcia, czy spotkam w tej szkole kogoś znajomego, czy nie, a Madary nie było u mojego boku... Czułam się taka samotna.  To zabawne, że docenia się coś dopiero po stracie. Teraz, dopiero kiedy go straciłam, zrozumiałam jak bardzo mi go brakuje i jak bardzo był mi potrzebny.
  Przeszłam przez bramę szkoły i oczywiście pierwsze co rzuciło mi się w oczy,to roześmiana gęba Madary... a jak by inaczej. Stał z jakimiś ludźmi, których zupełnie nie kojarzyłam i tak beztrosko z nimi rozmawiał. Postanowiłam się w to nie mieszać i pójść  dalej. Skoro wybrał kogoś innego, to ja w żadnym wypadku nie będę robić mu z tego powodu wyrzutów. Przecież i tak zawsze na niego narzekałam i nigdy nie czułam większej potrzeby przebywania z nim... pewnie dlatego, że zawsze był na wyciągnięcie ręki i to mnie strasznie denerwowało. W sumie jeśli z kimś innym będzie szczęśliwszy, to jedyne co mogę zrobić, to życzyć mu szczęścia i samej odnaleźć własne. 
  Skierowałam się w stronę sali gimnastycznej, na której miała się odbyć ceremonia rozpoczęcia roku dla pierwszych klas. Chciałam jak najszybciej dojść do celu i zająć swoje miejsce pomiędzy ludźmi, by już nie myśleć o tym fioletowookim... Mimo wszystko, patrzenie na coś takiego, bolało bardziej niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać. Kiedy byłam już we wnętrzu zatłoczonej sali, znalazłam wolne krzesło i w spokoju czekałam na początek ceremonii powitania nowych uczniów. Wspomnienia o samotności znów przylgnęły do mnie niczym rzep do psiego ogona i za nic nie chciały dać za wygraną. Jednym z tych wspomnień było to najbardziej bolesne, które wracało do mnie każdej nocy tuż przed zaśnięciem. Zamykanie w piwnicy, to jedno z najgorszych rzeczy jakie w życiu przeżyłam. Tam czułam się jeszcze bardziej samotna niż gdziekolwiek indziej. Nie było tam okien, światła, a powietrze przesiąknięte było wilgociom, co utrudniało oddychanie. Dlaczego mnie tam zamykano?  Ponieważ błam "niesfornym" dzieckiem, które we wszystkim przeszkadzało, brudziło i niszczyło wspaniałą rodzinę. Ta... jasne. Rodziną to ja już prędzej nazwałabym zwierzęta w schroniskach niż ich. Samo patrzenie na tych ludzi sprawiało, że miałam ochotę wyjść i już nigdy nie wrócić.  
  Czy to źle, że mówię w ten oto sposób? Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.  O moich marzeniach mogłabym mówić godzinami, ale czas na to. Marzenia, to tylko marzenia. Puste, nic nieznaczące życiowe cele, które się nigdy nie spełnią. Od najmłodszych lat pragnęłam normalnego życia i co? dostałam? A skąd. Marudzenie to mój ulubiony sport i może trochę przesadzam z tym wszystkim, ale jak już raz któryś z rodziców rzuci w ciebie glinianym kubkiem, to zrozumiesz o czym mowa...
   Uroczystość zakończyła się, a ja postanowiłam przenieść swoje cztery litery do sali, w której miało odbyć się rozdzielenie miejsc i takie tam różne bzdety. Wstałam więc i ruszyłam za ludem w stronę wyjścia. Szczerze mówiąc chyba nigdy nie brałam udziału w podobnej przepychance. Czułam się wręcz miażdżona z każdej możliwej strony. Ja nie wiem, czasami ludzie potrafią się zachowywać jak jakaś dzicz. Dokąd zmierza nasz gatunek? Gnając z prądem przez przypadek udało mi się nawet na kogoś nadepnąć, oczywiście skutek tego był taki, że zostałam zbesztana takimi oto wspaniałymi słowami: "Gdzie pchasz swój wielki, tłusty zad ruda wywłoko!".  potrafię wybaczyć każdą obelgę, ale jeśli ktoś obraża mój kolor włosów to nie daruje. Po pierwsze nie są one rude tylko czerwone, a to ogromna różnica. Wiadomym odruchem z mojej strony było popchnięcie tej osoby, a że za nią stali inni, to także na tym ucierpieli. Tłum wywrócił się, a ja zrobiłam sobie przypał już pierwszego dnia szkoły. 
  - No pięknie - Powiedziałam pod nosem i popatrzyłam dookoła. - To on zaczął. - Krzyknęłam i wybiegłam z sali trącają przy tym inne osoby.
    No cudownie, no po prostu kurde pięknie i co ja teraz zrobię? Myślałam idąc szkolnym dziedzińcem. Westchnęłam ciężko i usiadłam na najbliższej ławce.
  - Wspaniałe przedstawienie. - Ktoś powiedział ze śmiechem. Znałam ten głos... popatrzyłam w górę i jak łatwo można się domyślić był to Madara.
  - Tak... genialne... - Odpowiedziałam sarkastycznie, a w tym czasie chłopak zdążył usiąść obok. - Bardzo źle to wyglądało?
  - Nie aż tak bardzo. - Zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. - Cóż ci ten biedak uczynił, żeś go tak potraktowała o pani. 
  - Bardzo zabawne idioto - uderzyłam czarnowłosego lekko w głowę, na co ten się tylko zaśmiał. - Co mi uczynił pytasz... powiedział, że jestem ruda... 
  - A więc znowu to samo... przypomnij mi Kushina ile razy mówiłem ci, żebyś wrzuciła na luz? - Zapytał surowo i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Ja rozumiem, że może ci się nie podobać to, że ktoś nazywa cię "ruda", ale to nie jest powód, żeby kogoś bić. Miesiąc temu zrobiłaś dokładnie to samo... Ja już naprawdę nie wiem co ja mam z tobą zrobić pierdoło. - Westchnął ciężko i pstryknął mnie w czoło.
  - Co masz zrobić? Może na przykład zostawić tak jak dzisiaj rano... - Wymruczałam pod nosem. - Zapomniałeś o mnie czy co się stało? - Dodałam naburmuszonym głosem i odwróciłam wzrok.
   Już nie mogłam dłużej w sobie trzymać tego pytania. Chciałam znać na nie odpowiedź, tak szybko jak to było tylko możliwe, bo już zaczynało mnie od środka coś rozrywać i poczułam, że jeśli się go o to nie zapytam, to za niedługo wybuchnę rzewnym płaczem jak to bywało już pod wpływem dużego ciśnienia. 
  - Można powiedzieć, że postanowiłem sprawdzić, jak sobie beze mnie poradzisz... i z przykrością muszę stwierdzić, że zawaliłaś na całej linii.
   Jego słowa sprawiły, że poczułam się zmieszana. Nie wiedziałam, czy mam odczuwać ulgę z tego powodu, iż mnie nie zostawił, czy mam być zła, że w ogóle wpadł na taki głupi pomycł. 
  - Myślisz, że mógłbym cię tak po prostu zostawić? 
   Zapytał, ale ja nie odpowiedziałam tylko wstałam z ławki i poszłam w stronę swojej nowej klasy. Może i zachowałam się jak ostatni cham, ale nie mogłam już dłużej siedzieć na jednym miejscu. Roznosiło mnie od środka i chciałam to z siebie wyrzucić, ale nie w czyjejś obecności. Postanowiłam sobie, że gdy wrócę do domu to będę musiała się porządnie wypłakać.


CDN